W stronę Swanna (W poszukiwaniu straconego czasu, #1)
Dziwna i niesamowita książka. Czasami jest jak muzyka poważna; taka trochę nastrojowa, nużąca, ekscytująca, piękna, a czasami okropna. Rzadko spotykany jest jej styl pisarski. Dopiero po kilkudziesięciu stronach złapałem jej rytm. Pełna klejnotów ale i zwykłej "chińszczyzny". Kobiety w powieści - irytujące. Bohater albo raczej bohaterowie (bo narrator też) - rzeczywiście niedzisiejsi. Nie mogę pojąć, jak można snobować się na tę książkę. Znam kilka o wiele lepszych, także z tej samej epoki pisarskiej. Jak czytam recenzje pięciogwiazdkowe i zapewnienia czytelników o jej doskonałości, to czasami zastanawiam się, czy ktoś ją naprawdę zrozumiał i dokładnie przeczytał. Albo co od niej tak naprawdę oczekiwał. Uważam, że aby ją z pożytkiem przeczytać, trzeba być w odpowiednim nastroju. To chyba książka dla trochę melancholików, ludzi z dołem psychicznym albo całkowicie znudzonych życiem. Raczej nie sięgnę po kolejne jej części. Ale dobrze, że ją poznałem. Natomiast zupełnie odrębną kwestią jest język pisarski. My Polacy mamy chyba niebywałe szczęście, że tłumaczem powieści był genialny Boy-Żeleński. Bo jak czytałem w recenzjach anglojęzycznych, tam co kolejne tłumaczenie, to nowe odkrycia w książce. Natomiast słowotwórstwo Boya jest nadzwyczajne. To jest prawdziwy deser w tej powieści. Język powieści jest niezależnie od jej treści największą wartością! Proust był geniuszem słowa pisanego, ale Boy-Żeleński jemu też dorównywał! ... Za to Proust, ma ładny nagrobek na Père-Lachaise.